sobota, 28 maja 2016

Rozdział XXVII - Oto, jak niemożliwe stało się możliwe


Czasami jest trudno się modlić
Ja wiem że czasami jest trudno być cierpliwym
Ooh, Nienawidzę tego
tak, to tak bardzo boli
Czasami jest trudno wierzyć
Tak trudno iść dalej
My ciągle trzymamy się na tym, co mogło się zdarzyć

Ale my przez to przejdziemy
Zobaczymy światło
Rano
Będzie dobrze
Wypadek
Jest w planie
Nawet jeżeli do końca nie rozumiemy
Dlaczego złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom

Good People – Jussie Smollett


9 wrzesień 2015 rok


-Trinity…Trinity – wołał mnie Bulkhead, przy okazji delikatnie mną potrząsając – Trinity, ocknij się!

Słyszałam go, nawet chciałam go posłuchać, ale to, co właśnie usłyszałam wprowadziło mnie w pewnego rodzaju trans. „Straciliśmy go…” Straciliśmy go…” „Straciliśmy go…” Te słowa rozbrzmiewały w mojej głowie, a ich echo rozchodziło się po moim ciele, skutecznie odłączając każdą pojedynczą kończynę. Upadłam na kolana, podtrzymując się rękami, bym całkowicie się nie przewróciła. Czułam, jak wzbiera się we mnie złość i nienawiść, ale także lęk i to cholerne uczucie bezwładności… Zostawiłam go, nawet nie myśląc, że jego iskra może…może zgasnąć… Byłam wściekła sama na siebie, na moją lekkomyślność. Powinnam być teraz przy nim. On z pewnością nie odstąpiłby mnie nawet na krok.

Poczułam, jak z moich oczu wypływają łzy. Nie kontrolowałam tego, to po prostu się działo. Moje wargi drgały, a jeszcze trochę i ręce także zaczęłyby się kołysać pod moim ciężarem. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu, ale to jedynie przypomniało mi dotyk Smokescreen’a. Przymknęłam oczy i zagryzłam wargę, żeby jakoś zdusić to uczucie tęsknoty w sobie. Nie pomogło. Chciałam krzyczeć. Chciałam wydrzeć się na całą planetę! I ten jeden raz, miałam zamiar to zrobić.

Przełknęłam ślinę, zebrałam w sobie wszystkie siły i wrzasnęłam jak najgłośniej umiałam. Nie wykrzyczałam przekleństwa, a jedynie słowo, które idealnie odzwierciedlało to, jak się teraz czułam. Pytanie, które zadawałam sobie już od bardzo dawna. Dlaczego?

Kiedy głos zaczął mi cichnąć, zaprzestałam krzyku i zwyczajnie puściłam wodze moim emocją, a tym samym łzą. Łkałam, już nawet nie myśląc o tym, że inni teraz na mnie patrzą. Ja, następczyni Megatrona i Liderka Decepticonów, taka bezradna…

Ktoś delikatnie złapał mnie za ramiona i pomógł mi się podnieść. Miałam spuszczoną głowę, a po policzkach wciąż spływały łzy. Czułam, jak owy bot chwyta mnie za podbródek, a następnie delikatnie go unosi. Moim oczom ukazała się twarz Optimusa. Wyglądał tak, jakby dokładnie wiedział co teraz czuję, jakby już kiedyś znalazł się w takiej samej sytuacji. Byłam nawet tego pewna, gdyż wyraz twarzy, jaki teraz przyjął był unikalny, nie do podrobienia. Tylko oczy kogoś cierpiącego wyglądają na tak zniszczone…

-Wracajmy – poprosił – Już dość dziś wycierpiałaś…

-Optimusie - wręcz jęknęłam – Boję się… Boję się wrócić…

-Wiem – stwierdził, przez co spojrzałam mu prosto w oczy – Rozumiem, że obawiasz się momentu, kiedy będziesz musiała pożegnać go raz na zawsze, ale odwlekając tą chwilę będziesz się czuć jedynie gorzej – pokiwałam porozumiewawczo głową, a Prime zabrał rękę z mojego ramienia.

-Soundwave – zwróciłam się do asa wywiadu – Proszę o most.

Nie minęła sekunda, a przed nami pojawił się portal. Bulk i Optimus poszli przodem, ale moje nogi wciąż odmawiały posłuszeństwa. Dopiero gdy poczułam czyjąś dłoń, obejmującą moją zdołałam nimi poruszyć. Odwróciłam głowę w stronę Soundwave’a, który patrzył przed siebie, dokładnie ukrywając swoje wszelkie odczucia. Nie byłam w stanie stwierdzić, co myśli, czuje. Jednak samo to, że chwycił moją dłoń i pomógł mi ruszyć dalej wskazywało, że mi współczuł.

Kiedy znaleźliśmy się po drugiej stronie zdałam sobie sprawę, że jesteśmy w skrzydle szpitalnym. Miałam wrażenie, że żołądek podchodzi mi do gardła. Wszystkie boty, nawet Breakdown i Shockwave, stały przed salą operacyjną ze spuszczonymi głowami. Brakowało jedynie Ratcheta, które pewnie nadal jest przy Smokescreenie.

Powoli wyrwałam rękę z uścisku Wave’a i zrobiłam krok do przodu. Krok dzielił mnie od pomieszczenia, w którym leżał Smoke. Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam kolejny krok, a drzwi do sali operacyjne otworzyły się. Kolejny krok i byłam już w środku. Ratchet stał do mnie tyłem, a Smokescreen leżał na stole operacyjnym. Po dziurze w klatce piersiowej nawet nie było śladu, wręcz mogłoby się wydawać, że nic mu nie dolega. Jednakże, pozory mylą.

-Ratchet… – powiedziałam ledwie słyszalnym głosem. Doktor odwrócił się w moją stronę – Dlaczego? – to było jedyne słowo, które w tym momencie przychodziło mi do głowy.

-Rana, była zadana zbyt blisko iskry. Naruszyła jej zewnętrzną powłokę, przez co spowodowała bardzo poważne uszkodzenia. W dodatku pacjent stracił wyjątkowo dużo energonu. Myślałem, że… - urwał – Myślałem, że zdołam go uratować. Ale zawiodłem…

Wzięłam głęboki wdech i podeszłam bliżej. Leżał tam, taki spokojny. Nawet zdawało się, że głęboko w środku, uśmiechał się. Do oczu znów zaczęły mi napływać łzy i musiałam przygryźć wargę, by się nie rozpłakać. Jednak w pewnym momencie zwróciłam uwagę na ekrany, na których można obserwować oznaki życia pacjenta i o mało nie krzyknęłam. On nadal funkcjonował!

-Ratchet… - zwróciłam się do medyka, ale chyba mnie nie usłyszał – Ratchet! – powtórzyłam już dużo głośniej i dopiero wtedy bot odwrócił się w moją stronę – Przecież jego iskra nie zgasła! On jeszcze żyje!

-Nie, ty nic nie rozumiesz…

-A więc mi wytłumacz! – zażądałam. Ratchet cicho westchnął.

-Ostrze Megatrona spowodowało zbyt rozległe uszkodzenia. Owszem, iskra Smokescreen’a jeszcze nie zgasła, ale to tylko dlatego, że jego organizm przyjął postawę obronną.

-A mówiąc po ludzku?

-Smokescreen jest w pewnego rodzaju śpiączce. Tylko, że niemożliwym jest, by się z niej obudził – pokręciłam z niedowierzaniem głową. To nie mogło się przecież tak skończyć!

-Nie wierzę w to! Musi być jakiś sposób! Nie możemy przecież tak bezczynnie siedzieć i czekać, aż całkiem zgaśnie!

-Trinity, próbowałem! – starał się tłumaczyć, ale używał jedynie durnych wymówek – Nie mam jak go obudzić. To jest niemożliwe – pokreślił ostatnie słowo.

-Nie uznaję tego słowa – rzuciłam, nieco zbyt oskarżycielsko, ale medyk i tak nie wziął tego do siebie – To dzięki Smoke’owi udało mi się uwolnić spod kontroli Night! Nie zrobiła tego nauka, czy rozwiązanie siłowe, a kilka szczerych słów… Być może i teraz właśnie to jest kluczem do rozwiązania… - doktor ponownie westchnął.

-Wiesz, że ja myślę racjonalnie. Ale skoro uważasz, że zdołasz go obudzić, to proszę, spróbuj. Zostawię was samych…

Ratchet odwrócił się i skierował w stronę wyjścia. Gdy tylko usłyszałam, jak drzwi się za nim zamykają, podeszłam bliżej Smokescreen’a, złapałam go za rękę i ścisnęłam ją najmocniej jak potrafiłam. Nie spuszczałam z niego wzroku nawet na sekundę.

-Cześć, Smoke… - mówiłam tak, jakby on nie był w śpiączce, jakby normalnie mnie słyszał. Jednym słowem, mówiłam szczerze – To ja, Trinity. Chciałam, znaczy może zacznę od tego – starałam się jakoś sklecić zdanie – Tak, zacznę od podziękowań. Dziękuję ci za to, że uwolniłeś mnie spod kontroli Night. Gdyby nie ty, Ziemia pewnie byłaby już zniszczona – zero reakcji – Wiesz, że jesteś bohaterem, prawda? Nie tylko dlatego, że nas wszystkich uratowałeś. Jesteś moim bohaterem, bo byłeś w stanie poświęcić swoje życie w mojej obronie. I w sumie, to poświęciłeś – wzięłam głęboki wdech – Zrobiłeś mi to już kurwa któryś raz z rzędu… Pierw, kiedy cony zabrały mnie do ich strażnicy. Stanąłeś wtedy w mojej obronie i o mało przez to nie zginąłeś. Później, kiedy sam wtargnąłeś na Darkmount by mnie uwolnić. W dodatku wtedy ja prawie cię zabiłam… I teraz… Liczyłeś się z ryzykiem, że jeśli nie uda ci się wyrwać mnie z tego transu, to Night może cię zniszczyć… Pomimo tego, uratowałeś mnie – spojrzałam na jego oczy, które nadal się nie otwierały – Nie możesz mi tego zrobić, rozumiesz? – mówiłam drżącym głosem – Nie mogę cię stracić, nie tym razem. Nawet nie wiesz jak ciężko było mi znieść myśl, że zginąłeś. Wtedy, jak i teraz. Ale dziś jest nadzieja i głęboko wierzę, że tym razem to ja zdołam uratować ciebie. I masz mi w tym pomóc, rozumiesz?! Masz się nie poddawać! Masz walczyć! Wiem, lepiej niż ktokolwiek, że chcesz wrócić, ale coś ci na to nie pozwala. Widzę to, ale nie jestem w stanie stwierdzić co dokładnie widzę. Dlatego musisz walczyć i pozwolić mi sobie pomóc – jego powieki nawet nie drgnęły. Musiałam przygryźć wargę, bo łzy dosłownie dobijały się do drzwi – Proszę cię… Nie mogę cię znowu stracić… Jeżeli ty zginiesz, to ja razem z tobą… K o c h a m   c i ę… W r ó ć   d o   m n i e…

Nagle poczułam delikatne drganie. Później muśnięcie mojej ręki. Przeniosłam wzrok na dłoń, która była spleciona razem z ręką Smoke’a. Wtem jego palce zacisnęły się. Otworzyłam szerzej usta, starając się złapać oddech. Z powrotem przeniosłam wzrok na jego twarz, a z moich oczu mimowolnie wypłynęły zły szczęścia, gdy oczy bota powoli zaczęły się otwierać. Delikatnie musnęłam palcami jego twarz, a on w tym samym momencie uśmiechnął się. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą, wreszcie…

-Trinity… - szepnął – To naprawdę ty?

-Tak! – wrzasnęłam ze szczęścia – Tak, tak, to ja! Tylko i wyłącznie ja!

Nie wytrzymałam i rzuciłam się botowi na szyję, uważając jednak, by nie go nie zranić. W końcu jeszcze przed chwilą był uważany za zmarłego. Smoke położył rękę na moich plecach i zaczął je delikatnie głaskać. Mogłabym zostać w tej pozycji do końca życia i pewnie bym została, gdyby ktoś nie wszedł do środka.

-Na Wszechiskrę! – wrzasnął Ratchet, przez co wypuściłam Smokescreen’a z objęć i stanęłam na równe nogi – Jak to możliwe?!

-Mówiłam ci, wystarczyła szczerość – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, dzięki czemu i na twarzy medyka pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.

-To naprawdę niewiarygodne… Ale wiesz, nie chciałbym was rozdzielać, a jednak… - acha, wrócił tryb zrzędliwego doktorka – Muszę zbadać pacjenta.

-Oczywiście, że tak – pokiwałam porozumiewawczo głową.

Zanim opuściłam pomieszczenie ponownie przytuliłam się do ukochanego, a także złożyłam na jego ustach namiętny pocałunek. Na tą chwilę czekałam bardzo długo i nic nie mogło mi jej zniszczyć. Czułam, że Smoke także nie mógł się jej doczekać.

-Zobaczymy się wkrótce – powiedziałam, kiedy zakończyłam pocałunek – Teraz odpocznij. To rozkaz – mówiłam szeptem, wciąż muskając przy tym jego usta.

-Rozkaz? – zdziwił się – Od kiedy to wydajesz rozkazy – zaśmiałam się cicho – A od czasu kiedy to zostałam Liderką Decepticonów.

Smokescreen spojrzał na mnie ze zdziwieniem, na co ja jedynie szerzej się uśmiechnęłam. Powoli zaczęłam odchodzić w stronę wyjścia i od bardzo dawna czułam się cholernie szczęśliwa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz