niedziela, 20 września 2015

Rozdział II - Poszukiwania


Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem. Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterie; to jego najczęstsze wcielenia. Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka. Trzeba za nim ruszyć.

Carlos Ruiz Zafón

22 czerwiec 2015 rok.

Ze snu obudziło mnie dobrze mi znane miauknięcie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że przede mną stoi czarny kot z zielonymi oczami. Uśmiechnęłam się do niego i pogłaskałam. Powoli usiadłam na łóżku, a kotek wskoczył mi na kolana. Na szyi miał wstążkę, a do wstążki było coś przywiązane. Okazało się, że to kartka i kawałek węgla. Nie był to bowiem zwykły kot. Tego małego zwierzaka wychował Ruch Oporu. Przenosi wiadomości i cenne rzeczy. Co prawda nie ma imienia, ale ja na niego mówię Salem.

Rozwinęłam kartkę i przeczytałam ją. Tekst był napisany węglem.

Masz może dla nas coś ciekawego Ellie?

W.B.F.

W.B.F. to inicjały orzywódcy Ruchu Oporu. Nie wiem jednak kim on jest. Nigdy go nie widziałam, a żaden z buntowników nie chce uchylić nawet rąbka tajemnicy.

Wzięłam kawałek węgla do ręki i odpisałam

Możliwe, ale potrzebuję pomocy. Przyślij dziś kogoś pod budynek sądu. Będę tam czekać.

Ellie

Zwinęłam kartkę i przywiązałam ją do wstążki. Jeszcze raz pogłaskałam Salema, który po chwili wyskoczył przez okno. Przeciągnęłam się i obudziłam Miko.

-Wstawaj, robota czeka – zaczęłam ją tyrpać.

-Jeszcze pięć minutek…

-Ja ci dam pięć minutek – ściągnęłam z dziewczyny koc i dopiero wtedy ją obudziłam.

-Oddawaj!

-Wstawaj powiedziałam. Musimy znaleźć Jacka – Miko westchnęła.

-Dobra, dobra, już wstaję.

Na szybko zjadłyśmy śniadanie i ubrałyśmy się. Wyszłyśmy z mieszkania, a następnie opuściłyśmy budynek. Dzień oczywiście był szary i ponury. Tutaj inne się nie zdarzały. Ja prowadziła, bo szczerze mówiąc Miko w ogóle nie ma orientacji w terenie. Każesz jej iść na północ, pójdzie na południe. Żadnego pojęcia. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. To było dopiero coś…

***

Chodziłam po ulicy uważając, by nie wpaść na jakiegoś cona. Było już późno, ale nie miałam jeszcze „domu”. W dodatku była jesień, wiał wielki wiatr, a mrozu nie dało się wytrzymać. W końcu udało mi się odnaleźć nawet dobrze zachowany blok. Weszłam do niego i wybrałam sobie mieszkanie. Kiedy już je znalazłam, rzuciłam plecak na podłogę i padłam zmęczona na kanapę. Chciało mi się spać i pewnie bym usnęła, gdyby nie ciche szlochanie. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. W rogu siedziała mała skulona dziewczynka o dwóch czarnych kucykach.  Powoli podeszłam do niej i delikatnie położyłam dłoń na jej ramieniu. Mała się uciszyła i powoli podniosła głowę, a moim oczom ukazały się jej brązowe oczy. Nic nie mówiła, więc odezwałam się pierwsza.

-Cześć. Jestem Ellie. Co tutaj robisz?

-Ja…ja je…jechałam tu z…z rodzicami – jąkała się – Za…zaatakowali nas. Rodzice ka…kazali mi uciekać – uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco, a następnie przytuliłam.

-Nie bój się. Nic ci się nie stanie. Jestem tutaj i nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić – wypuściłam małą z objęć. Ona otarła łzy i również się do mnie uśmiechnęła – Jak ci na imię?

-Miko.

***

Dotarłyśmy pod budynek sądu. Nikogo nie było widać, ale buntownicy potrafią się świetnie maskować. Miko usiadła na schodach prowadzących do budynku, a ja oparłam się o ścianę. Nie możemy tu czekać wiecznie, bo to by było podejrzane. Ruch to dobrze wie, więc mam nadzieję, że zaraz ktoś się pojawi. Jak na zawołanie zobaczyłam dwie zbliżające się do nas sylwetki. Po chwili widziałam już ich w pełnej okazałości. Byli to nastolatkowie w moim wieku. Chłopak był umięśniony, miał rude włosy, piegi i zielone oczy. Miał na sobie czarne spodnie i bluzkę oraz skórzaną kurtkę i glany. Dziewczyna natomiast nie była umięśniona, ale bardzo szczupła. Miała czerwone włosy spięte w kucyk i zielone oczy. Była ubrana w czarny kombinezon, buty do kolan i skórzaną kurtkę.  Obydwoje podeszli do mnie. Miko w tym czasie zdążyła zejść ze schodów.

-Mów, co masz – zaczęła dziewczyna.

-Spieszy ci się Sierra? Pisałam, że potrzebuję pomocy.

-Czego ci potrzeba? – zapytał chłopak.

-Informacji. Szukam chłopaka o imieniu Jack Darby. Dzięki niemu może uda się nam uzyskać dostęp do komputera Decepticonów.

-Ten frajer? Przecież on nawet…

-Dosyć Vince! Ja mówię, zrozumiano? – chłopak spuścił wzrok – Interesuje się nami od dłuższego czasu. Nie wie, że my nim również.

-Gdzie mieszka? – przeszłam do sedna.

-Ostatnio w starym kinie. Tam widzieliśmy go wczoraj. Lepiej się pośpieszcie. Często zmienia miejsce zamieszkania – pokręciłam porozumiewawczo głową i zaczęłam odchodzić. Pociągnęłam za sobą Miko i razem poszłyśmy do budynku kina.

Droga była spokojna, ulice puste. Cony rzadko kiedy wysyłają tu patrole. Głównie dlatego, że miasto jest prawie puste. Większość ludzi, którzy tu mieszkają to buntownicy. Nasza rasa, a w zasadzie to co z niej zostało, została przeniesiona do obozu pracy. Niewielka część jest nadal na wolności.

Budynek kina był nawet dobrze zachowany. Jedynie jedna dziura w dachu i żadnych ubytków w ścianach. Teraz, to rzadkość. Weszłyśmy do środka tylnym wejściem. Nikogo nie spotkałyśmy po drodze, więc weszłyśmy na jedną z sal. Tam również było pusto. Dopiero kiedy wyszłyśmy z sali, dostrzegłyśmy Jacka. Był dość wysokim i szczupłym chłopakiem o czarnych włosach i niebieskich oczach. Miał na sobie niebieskie jeansy, czarne trampki, białą bluzkę z długim rękawem, a na niej granatowy T-shirt. Pierw chciał uciekać, ale kiedy zobaczył Miko rozmyślił się. Zaczął iść w naszym kierunku.

-A więc jednak. Wierzysz mi – skierował słowa w stronę dziewczyny.

-Nie ja, ale ona owszem. Poznaj Ellie.

-Ellie.

-Jack – uścisnęliśmy dłonie i od razu przeszłam do rzeczy – Miko mówiła, że znasz speca, który potrafi z hakować komputer Decepticonów. Czy to prawda.

-Owszem. Poznałem go kilka tygodni temu. Jest naprawdę dobry. Potrafi złamać ich szyfry, algorytmy i kto wie co jeszcze. Chciałem przedstawić go Ruchowi, ale ktoś mi nie uwierzył – spojrzał wrogo na Miko, a ona odwróciła wzrok.

-Chętnie przedstawię go buntownikom, ale pierw sama chcę go poznać.

-Chodźmy więc – chłopak odwrócił się i zaczął iść w kierunku kolejnej sali.

Weszliśmy do środka. Na jednym z foteli siedział chłopiec. Miał może trzynaście lat. Jego bujne brązowe włosy dodawały mu wzrostu. Oczy miał brązowe i był ubrany w białą koszulę, ciemne jeansy oraz sportowe, pomarańczowe buty, kamizelkę i okulary korekcyjne. Podeszliśmy do niego, a kiedy chłopak nas zobaczył wstał i zaczął się nam bacznie przyglądać.

-Dziewczyny, oto Rafael Esquivel, nasz haker.

-Żartujesz sobie? Przecież to jeszcze dziecko – wskazałam na chłopaka.

-Najmądrzejsze, jakie spotkałem. Nie ma komputera, którego by nie z hakował.

-Ruch Oporu nie uwierzy, że jest hakerem – odezwała się Miko – Wyśmieją nas.

-Ale on naprawdę jest najlepszy! – Jack upierał się przy swoim, a ja sama nie wiedziałam co mam zrobić. Podeszłam wiec bliżej chłopaka i kucnęłam, by móc spojrzeć mi w oczy.

-Cześć młody. Jestem Ellie.

-Cześć Ellie – odezwał się cichym głosem.

-Posłuchaj mnie. Muszę mieć dowód, że potrafisz z hakować komputer wroga, rozumiesz mnie?

-Tak, ale mogę to zrobić dopiero na statku conów.

-To nieco utrudnia sprawę – Raf spuścił głowę, ale chwilę później ją podniósł. Wydawał się bardzo poważny i zdeterminowany.

-Mój ojciec był najlepszym hakerem w kraju. To on nauczył mnie wszystkiego. Dzięki niemu poznałem szyfry conów.

-Jakim sposobem? – dopytywała się Miko.

-Włamał się na jeden z ich statków. Podłączył się do ich serwera i przesłał część danych do naszego komputera. Niestety nie wrócił już z tej misji.

-Przykro mi. Ale rozumiem, że masz te dane?

-W pewnym sensie. Mam je w głowie – pokazał na swoją głowę – Jeśli coś kiedyś przeczytam, już nigdy tego nie zapominam. Tak poznałem też część ich języka – spojrzałam na Jacka, a ten tylko wzruszył ramionami – Potrafię ich z hakować, ale muszę się podpiąć do jakiegoś komputera – wstałam i zwróciłam się do czarnowłosego.

-Szanse, że Ruch nam uwierzy są marne, ale zawsze jakieś. Potrzebujemy jednak jakiegoś dowodu. Jeśli uda nam się przesłać choć namiastkę danych na komputer buntowników, z pewnością nam uwierzą.

-Tak, ale jak zamierzasz podłączyć się do komputera conów –  czyżby Miko Nakadai straciła swój optymizm.

-Włamiemy się do ich wierzy. Tutaj mają dużo mniejsze zabezpieczenia niż w obozach, więc to nie może być takie trudne.

-Ta wieża ma z trzydzieści pięter, jak zamierzasz się tam dostać? – Jack i Miko kontra ja. Nierówne szanse.

-W nocy cony wysyłają patol. Wślizgniemy się kiedy akurat będzie wyjeżdżał. Jesteśmy mali, więc przy odrobinie szczęścia nas nie zobaczą. Komputery pewnie są na każdym piętrze.

-A jak zamierzamy się stamtąd wydostać?

-To proste Jack. Kiedy cony będą wracać z patrolu. Wchodzimy i wychodzimy.

-Twój plan jest szalony, ale ja lubię szalone plany – Miko przybiła mi piątkę, a następnie obie spojrzałyśmy na Jacka.

-Niech wam będzie. Raz kozie śmierć. Co ty na to, Raf?

-Trzeba przekonać buntowników. Wchodzę.

-Wyruszymy o zmierzchu. Może się jeszcze prześpijcie. Czeka nas długa noc.

2 komentarze: