Świat nie
jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.
John Green
21 czerwiec
2015 rok.
Zimno. To
jedyne co teraz odczuwałam. Zimna woda, do jakiej zostałam wrzucona owładnęła
mną i sparaliżowała. Stoję i nie mogę się ruszyć. Słyszę, jak ktoś woła moje
imię, ale nic nie robię. Zimno jest zbyt wielkie. Chyba już gorzej być nie
może. Cholera. Za szybko to powiedziałam, bo właśnie zostałam wciągnięta pod
wodę. Jest mi jeszcze zimniej, ale muszę się ruszyć. Od razu więc wynurzam się
na powierzchnię, a zaraz za mną osoba, która mnie tak załatwiła. Dziewczyna ma
piętnaście lat. Jej długie czarne włosy z różową grzywką i pasemkami, niegdyś
związane w kucyki opadają teraz na bladą twarz. Brązowe oczy śmieją się, prawie
tak jak usta. Jak ona może być szczęśliwa w tak zimnej wodzie?
-Kurwa!
Miko, jak mogłaś! – odzywam się, kiedy już przyzwyczajam się do wody – Wiesz
ile ta woda ma stopni?!
-Nie –
odpowiedziała śmiejąc się przy tym – Jakieś minus dziesięć?
-Teraz to
już przesadziłaś. Woda zamarza kiedy osiągnie zero… - dziewczyna ziewnęła, a ja
posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie.
-Nie lubię
szkoły Ellie. Wiesz o tym.
-Nawet nigdy
w niej nie byłaś.
-Ty też nie
– westchnęłam – Poza tym, woda wcale nie jest zimna. A sama ostatnio mówiłaś,
że przydałby nam się prysznic.
-No tak. I
właśnie dlatego wrzuciłaś mnie do lodowatej wody! – Miko nic sobie nie robiła z
moich wrzasków. Uśmiechnęła się tylko niewinnie i wzruszyła ramionami.
-Nie ma za
co? – znów puściłam jej ostrzegawcze spojrzenie, ale ona tylko szeroko się
uśmiechnęła.
-Dobra, ja
mam dość. Jak chcesz to sobie tu zamarzaj, ja wychodzę.
Jak
najszybciej wyszłam z lodowatej wody i usiadłam na kocu. Okryłam się drugim i
czekałam aż wyschnę. Miko znalazła to miejsce jakiś tydzień temu. Kiedy je po
raz pierwszy zobaczyłam, o mało nie zemdlałam. Zielona trawa obejmowała prawie
cały teren. Wejście do naszej „kryjówki” zakrywały wielkie wierzby. Tak
naprawdę to one zwróciły uwagę dziewczyny. Roślinność na Ziemi już dawno
przestała istnieć, a tu proszę. W dodatku jest tu to przeklęte jezioro! No, ale
nie będę już narzekać. Mamy gdzie się kąpać. W budynkach nie ma wody, więc jest
to raczej bardzo trudne. Teraz, kiedy znalazłyśmy to miejsce, możemy tu
zamieszkać. Musimy tylko wybudować jakąś chatkę. Pierw rąbniemy porządną piłę,
potem zetniemy jedną z sosen stojących przy jeziorze i weźmiemy się do roboty.
Myślę, że to dobry pomysł.
Kiedy w
końcu udało mi się wyschnąć zabrałam się za ubieranie. Włożyłam moje krótkie,
czarne spodenki, podkolanówki, purpurową bluzkę na ramiączkach, rękawiczki bez
palców oraz skórzaną kamizelkę. Na nogi założyłam ciemnofioletowe glany.
Wytarłam jeszcze fioletowe włosy i spięłam je w kucyk. W tym czasie Miko wyszła
z wody i zaczęła się suszyć.
Zaraz po
rozpoczęciu inwazji moi rodzice zaczęli robić zapasy. Tata był żołnierzem, a
mama lekarką i oboje wiedzieli, że nie uratujemy naszej planety. Dlatego
zaczęliśmy chować jedzenie, ubrania i inne potrzebne rzeczy w bezpiecznym
miejscu. Teraz to nasza skrytka. Większość ubrań mam po mamie. Małą część
ukradłam ze zniszczonych sklepów. Farbę do włosów zdobyłam fuksem jakiś miesiąc
temu. Pewna fabryka buntowników produkująca broń używała przykrywki właśnie w
postaci farby do włosów. Z kolei oni mówili deceptom, że robią dla nich
specjalny lakier, który pozwoli im stać się niewidzialnym. Oczywiście ci idioci
to łyknęli. Wracając, kiedy akurat zanosiłam im nową broń znalezioną w jakiś
opuszczonym domu, zaproponowali mi farbę w nagrodę. Dlaczego miałam odmówić.
Wzięłam więc dla siebie fioletową, a dla Miko różową.
Po pół
godziny Miko była już wysuszona i ubrana. Miała na sobie niebieskie ogrodniczki
na ramiączkach z krótką nogawką i ufoludkiem na piersi, pod nimi różową
koszulkę z krótkim rękawem, a w pasie żółty i szeroki pasek. Na nogach
fioletowo – różowe rajstopy w paski i brązowe buty na trzycentymetrowej
platformie do kolan. Włosy nadal miała mokre więc na razie ich nie spinała.
Zebrałyśmy rzeczy do plecaków i wyszłyśmy z kryjówki. Na zewnątrz nie było już
trawy ani drzew. Słońce było schowane za ciemnymi chmurami a ziemia wysypana
kamieniami. Szłyśmy po nich podnosząc wysoko nogi, w razie gdyby w pobliżu była
jakiś con, który mógłby nas usłyszeć. Szczęśliwie
jednak dotarłyśmy do domu. Jeżeli można to tak nazwać. To po prostu zniszczony
trzypiętrowy blok. W większości ścian i podłóg ma dziury. Nie ma prądu ani
wody. Udało nam się znaleźć najmniej zniszczone mieszkanie, ale to nie znaczy,
że w ogóle nie jest zniszczone. W głównym pokoju mamy podziurawioną kanapę,
drewniany stolik i lampę stojącą w kącie. Oprócz tego w mieszkaniu jest aneks
kuchenny z szafkami, lodówką i piekarnikiem, oczywiście nie działającymi. W
szafkach trzymamy jedzenie, głównie chleb. Reszta pokarmu jest schowana w innym
miejscu. W łazience mamy toaletę, lustro, prysznic i umywalkę, ale bez wody to
bezużyteczne przedmioty. Jest też sypialnia, w której spędzamy większość czasu.
Są tam dwa metalowe łóżka stojące naprzeciwko siebie oraz dwie komody. Mamy też
przygotowane plecaki, w razie gdyby cony chciały nas załatwić i musiałybyśmy
uciekać. Są w nich ubrania, koce, trochę jedzenia i po butelce wody. Więcej nie
mamy.
Usiadłyśmy
na chwilę na łóżkach żeby odpocząć. Miko zaczęła robić kucyki, a ja siedziałam
i przyglądałam się jej. Miała już niezłą wprawę. Mo dwóch minutach dziewczyna
miała dwie kitki na czubku głowy oraz długi warkocz z tyłu.
-No. Czas
się zbierać – powiedziała stanowczo i zeszła z łóżka – Idę się przejść, może
coś znajdę.
-Tylko
uważaj na siebie – postrzegłam ją.
-Jak zawsze
– dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Usłyszałam trzask drzwi i
położyłam się na łóżku.
Po chwili
wyciągnęłam spod poduszki otwierany, srebrny wisiorek w kształcie serca.
Otworzyłam go i moim oczom ukazało się zdjęcie rodziny. Matka miała jasną cerę,
piwne oczy i brązowe włosy. Mała szczupłą twarz i wystające kości policzkowe.
Ojciec natomiast miał czarne włosy i szare oczy. Miał już pulchniejszą twarz.
Był wyższy od kobiety o głowę. Najniższa była ich córka. Miała bladą cerę i
brązowe włosy zupełnie jak matka, ale szare oczy były po ojcu. Tak się
zmieniłam od tamtego czasu. To zdjęcie zrobiliśmy jeszcze przed rozpoczęciem
inwazji, tak myślę. Jesteśmy w końcu na nim szczęśliwi.
Zamknęłam
wisiorek i zeszłam z łóżka. Postanowiłam się trochę porozciągać. Zaczęłam od
mostku, potem przystawiłam czoło do kolan, a następnie zrobiłam szpagat.
Później przeszłam do trudniejszych ćwiczeń. Robiłam fikołki w powietrzu,
wbiegałam na ścianę i robiłam przewrót. Ćwiczę gimnastykę w zasadzie od kąt
pamiętam. Jestem już w tym nawet niezła.
Nie wiem ile
ćwiczyłam, ale zapadał wieczór. Do pokoju wpadła Miko śmiejąc się na cały głos.
Wskoczyła na łóżko nadal śmiejąc się. Chwyciła się za brzuch i dalej się
śmiała. To robiło się denerwujące.
-Uspokój się
już bo zaraz dostanę szewskiej pasji!
-Ale…ja…nie…mogę
– mówiła przez śmiech. Tego było za wiele. Pociągnęłam ją za nogi i zrzuciłam z
łóżka, ale ona nadal się śmiała.
-Miko!
-Dobra,
dobra, już mi przeszło – zachichotała jeszcze pod nosem i podniosła się – Nie
uwierzysz co mi się przytrafiło.
-Aż się boję
zapytać.
-No więc,
idę sobie po ulicach Waszyngtonu i widzę znajomą twarz. Chłopak, czarne włosy,
niebieskie oczy. Szczupły i wysoki. Jack Darby, kojarzysz? – pokręciłam
przecząco głową. To Miko nawiązuje znajomości, nie ja. Jeśli ten Jack nie
należy do Ruchu Oporu, to ja go nie znam – Mniejsza. Podchodzę do niego, witam
się, a ten się mnie pyta czy nadal mam znajomości w Ruchu Oporu. Ja na to, że
jasne. I wtedy on mi mówi, teraz najlepsze, że zna faceta, który z hakował
komputer Decepticonów! Dobre nie!
-Chwila
moment. Jak to z hakował komputer Decepticonów?! Przecież nikt wcześniej tego
nie zrobił!
-No właśnie.
Dlatego ja wyśmiałam Jacka bo nie ma nikogo, kto umiałby z hakować kompa conów
– chwyciłam się za głowę. Miko chyba jeszcze nigdy nie postąpiła tak głupio.
-A
pomyślałaś, że on naprawdę mógł to zrobić.
-Ale sama
powiedziałaś…
-Że nikt
tego wcześniej nie zrobił. Co jeśli on jest pierwszy – mina Miko zrzedła.
-Choooolerka.
-Właśnie.
Musimy znaleźć tego hakera. Jack go zna, tak? – dziewczynka pokręciła
potwierdzająco głową – To mnie do niego zaprowadź.
-Ale ja nie
wiem gdzie on mieszka. Spotkałam go na ulicy.
-Trudno.
Będziemy więc sprawdzać każde mieszkanie. Dziś jest już za późno – podeszłam do
okna i wyjrzałam przez nie. Było już praktycznie ciemno – Cony mogą wysłać
patrol. Wyruszymy z samego rana.
-Niech ci
będzie – westchnęła Miko – Ale jeśli on jednak nie z hakował tego komputera,
kupujesz mi colę!
-Ciekawe
skąd ci ją wezmę?
-Nie
obchodzi mnie to – dziewczyna udała obrażoną, a ja uśmiechnęłam się wrednie.
-Musimy coś
zjeść – zmieniłam temat – Zaczekaj. Przyniosę nam chleb.
Wyszłam z
pokoju i skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z szafki bochenek pieczywa i
zabrałam z niego cztery kromki, po dwie dla każdej. Wróciłam do pokoju i podałam
je Miko. Jadłyśmy w ciszy, gdyż rozkoszowałyśmy się posiłkiem. Po skończonym
jedzeniu poćwiczyłyśmy jeszcze trochę, a około godziny dwudziestej pierwszej
zmorzył nas sen. Zdjęłam z siebie ubrania, a założyłam czarną bluzkę na
ramiączkach i fioletowe, dresowe spodenki. Miko ubrała taką samą bluzkę i
różowe spodenki. Położyłyśmy się w łóżkach, ale przed zaśnięciem wymieniłyśmy
kilka zdań. Czarnowłosa usnęła pierwsza. Ja jednak niedługo po niej. Ostatnią
rzeczą, o jakiej myślałam przed zaśnięciem był ten facet. Jeśli on naprawdę z
hakował ten komputer, może by naszą największą nadzieją. Kto wie co Decepticony
przed nami ukrywają. Możliwe, że wkrótce się tego dowiemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz