niedziela, 13 września 2015

Rozdział I - Ten pierwszy


Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.

John Green

21 czerwiec 2015 rok.

Zimno. To jedyne co teraz odczuwałam. Zimna woda, do jakiej zostałam wrzucona owładnęła mną i sparaliżowała. Stoję i nie mogę się ruszyć. Słyszę, jak ktoś woła moje imię, ale nic nie robię. Zimno jest zbyt wielkie. Chyba już gorzej być nie może. Cholera. Za szybko to powiedziałam, bo właśnie zostałam wciągnięta pod wodę. Jest mi jeszcze zimniej, ale muszę się ruszyć. Od razu więc wynurzam się na powierzchnię, a zaraz za mną osoba, która mnie tak załatwiła. Dziewczyna ma piętnaście lat. Jej długie czarne włosy z różową grzywką i pasemkami, niegdyś związane w kucyki opadają teraz na bladą twarz. Brązowe oczy śmieją się, prawie tak jak usta. Jak ona może być szczęśliwa w tak zimnej wodzie?

-Kurwa! Miko, jak mogłaś! – odzywam się, kiedy już przyzwyczajam się do wody – Wiesz ile ta woda ma stopni?!

-Nie – odpowiedziała śmiejąc się przy tym – Jakieś minus dziesięć?

-Teraz to już przesadziłaś. Woda zamarza kiedy osiągnie zero… - dziewczyna ziewnęła, a ja posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie.

-Nie lubię szkoły Ellie. Wiesz o tym.

-Nawet nigdy w niej nie byłaś.

-Ty też nie – westchnęłam – Poza tym, woda wcale nie jest zimna. A sama ostatnio mówiłaś, że przydałby nam się prysznic.

-No tak. I właśnie dlatego wrzuciłaś mnie do lodowatej wody! – Miko nic sobie nie robiła z moich wrzasków. Uśmiechnęła się tylko niewinnie i wzruszyła ramionami.

-Nie ma za co? – znów puściłam jej ostrzegawcze spojrzenie, ale ona tylko szeroko się uśmiechnęła.

-Dobra, ja mam dość. Jak chcesz to sobie tu zamarzaj, ja wychodzę.

Jak najszybciej wyszłam z lodowatej wody i usiadłam na kocu. Okryłam się drugim i czekałam aż wyschnę. Miko znalazła to miejsce jakiś tydzień temu. Kiedy je po raz pierwszy zobaczyłam, o mało nie zemdlałam. Zielona trawa obejmowała prawie cały teren. Wejście do naszej „kryjówki” zakrywały wielkie wierzby. Tak naprawdę to one zwróciły uwagę dziewczyny. Roślinność na Ziemi już dawno przestała istnieć, a tu proszę. W dodatku jest tu to przeklęte jezioro! No, ale nie będę już narzekać. Mamy gdzie się kąpać. W budynkach nie ma wody, więc jest to raczej bardzo trudne. Teraz, kiedy znalazłyśmy to miejsce, możemy tu zamieszkać. Musimy tylko wybudować jakąś chatkę. Pierw rąbniemy porządną piłę, potem zetniemy jedną z sosen stojących przy jeziorze i weźmiemy się do roboty. Myślę, że to dobry pomysł.

Kiedy w końcu udało mi się wyschnąć zabrałam się za ubieranie. Włożyłam moje krótkie, czarne spodenki, podkolanówki, purpurową bluzkę na ramiączkach, rękawiczki bez palców oraz skórzaną kamizelkę. Na nogi założyłam ciemnofioletowe glany. Wytarłam jeszcze fioletowe włosy i spięłam je w kucyk. W tym czasie Miko wyszła z wody i zaczęła się suszyć.

Zaraz po rozpoczęciu inwazji moi rodzice zaczęli robić zapasy. Tata był żołnierzem, a mama lekarką i oboje wiedzieli, że nie uratujemy naszej planety. Dlatego zaczęliśmy chować jedzenie, ubrania i inne potrzebne rzeczy w bezpiecznym miejscu. Teraz to nasza skrytka. Większość ubrań mam po mamie. Małą część ukradłam ze zniszczonych sklepów. Farbę do włosów zdobyłam fuksem jakiś miesiąc temu. Pewna fabryka buntowników produkująca broń używała przykrywki właśnie w postaci farby do włosów. Z kolei oni mówili deceptom, że robią dla nich specjalny lakier, który pozwoli im stać się niewidzialnym. Oczywiście ci idioci to łyknęli. Wracając, kiedy akurat zanosiłam im nową broń znalezioną w jakiś opuszczonym domu, zaproponowali mi farbę w nagrodę. Dlaczego miałam odmówić. Wzięłam więc dla siebie fioletową, a dla Miko różową.

Po pół godziny Miko była już wysuszona i ubrana. Miała na sobie niebieskie ogrodniczki na ramiączkach z krótką nogawką i ufoludkiem na piersi, pod nimi różową koszulkę z krótkim rękawem, a w pasie żółty i szeroki pasek. Na nogach fioletowo – różowe rajstopy w paski i brązowe buty na trzycentymetrowej platformie do kolan. Włosy nadal miała mokre więc na razie ich nie spinała. Zebrałyśmy rzeczy do plecaków i wyszłyśmy z kryjówki. Na zewnątrz nie było już trawy ani drzew. Słońce było schowane za ciemnymi chmurami a ziemia wysypana kamieniami. Szłyśmy po nich podnosząc wysoko nogi, w razie gdyby w pobliżu była jakiś con, który mógłby nas usłyszeć.  Szczęśliwie jednak dotarłyśmy do domu. Jeżeli można to tak nazwać. To po prostu zniszczony trzypiętrowy blok. W większości ścian i podłóg ma dziury. Nie ma prądu ani wody. Udało nam się znaleźć najmniej zniszczone mieszkanie, ale to nie znaczy, że w ogóle nie jest zniszczone. W głównym pokoju mamy podziurawioną kanapę, drewniany stolik i lampę stojącą w kącie. Oprócz tego w mieszkaniu jest aneks kuchenny z szafkami, lodówką i piekarnikiem, oczywiście nie działającymi. W szafkach trzymamy jedzenie, głównie chleb. Reszta pokarmu jest schowana w innym miejscu. W łazience mamy toaletę, lustro, prysznic i umywalkę, ale bez wody to bezużyteczne przedmioty. Jest też sypialnia, w której spędzamy większość czasu. Są tam dwa metalowe łóżka stojące naprzeciwko siebie oraz dwie komody. Mamy też przygotowane plecaki, w razie gdyby cony chciały nas załatwić i musiałybyśmy uciekać. Są w nich ubrania, koce, trochę jedzenia i po butelce wody. Więcej nie mamy.

Usiadłyśmy na chwilę na łóżkach żeby odpocząć. Miko zaczęła robić kucyki, a ja siedziałam i przyglądałam się jej. Miała już niezłą wprawę. Mo dwóch minutach dziewczyna miała dwie kitki na czubku głowy oraz długi warkocz z tyłu.

-No. Czas się zbierać – powiedziała stanowczo i zeszła z łóżka – Idę się przejść, może coś znajdę.

-Tylko uważaj na siebie – postrzegłam ją.

-Jak zawsze – dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Usłyszałam trzask drzwi i położyłam się na łóżku.

Po chwili wyciągnęłam spod poduszki otwierany, srebrny wisiorek w kształcie serca. Otworzyłam go i moim oczom ukazało się zdjęcie rodziny. Matka miała jasną cerę, piwne oczy i brązowe włosy. Mała szczupłą twarz i wystające kości policzkowe. Ojciec natomiast miał czarne włosy i szare oczy. Miał już pulchniejszą twarz. Był wyższy od kobiety o głowę. Najniższa była ich córka. Miała bladą cerę i brązowe włosy zupełnie jak matka, ale szare oczy były po ojcu. Tak się zmieniłam od tamtego czasu. To zdjęcie zrobiliśmy jeszcze przed rozpoczęciem inwazji, tak myślę. Jesteśmy w końcu na nim szczęśliwi.

Zamknęłam wisiorek i zeszłam z łóżka. Postanowiłam się trochę porozciągać. Zaczęłam od mostku, potem przystawiłam czoło do kolan, a następnie zrobiłam szpagat. Później przeszłam do trudniejszych ćwiczeń. Robiłam fikołki w powietrzu, wbiegałam na ścianę i robiłam przewrót. Ćwiczę gimnastykę w zasadzie od kąt pamiętam. Jestem już w tym nawet niezła.

Nie wiem ile ćwiczyłam, ale zapadał wieczór. Do pokoju wpadła Miko śmiejąc się na cały głos. Wskoczyła na łóżko nadal śmiejąc się. Chwyciła się za brzuch i dalej się śmiała. To robiło się denerwujące.

-Uspokój się już bo zaraz dostanę szewskiej pasji!

-Ale…ja…nie…mogę – mówiła przez śmiech. Tego było za wiele. Pociągnęłam ją za nogi i zrzuciłam z łóżka, ale ona nadal się śmiała.

-Miko!

-Dobra, dobra, już mi przeszło – zachichotała jeszcze pod nosem i podniosła się – Nie uwierzysz co mi się przytrafiło.

-Aż się boję zapytać.

-No więc, idę sobie po ulicach Waszyngtonu i widzę znajomą twarz. Chłopak, czarne włosy, niebieskie oczy. Szczupły i wysoki. Jack Darby, kojarzysz? – pokręciłam przecząco głową. To Miko nawiązuje znajomości, nie ja. Jeśli ten Jack nie należy do Ruchu Oporu, to ja go nie znam – Mniejsza. Podchodzę do niego, witam się, a ten się mnie pyta czy nadal mam znajomości w Ruchu Oporu. Ja na to, że jasne. I wtedy on mi mówi, teraz najlepsze, że zna faceta, który z hakował komputer Decepticonów! Dobre nie!

-Chwila moment. Jak to z hakował komputer Decepticonów?! Przecież nikt wcześniej tego nie zrobił!

-No właśnie. Dlatego ja wyśmiałam Jacka bo nie ma nikogo, kto umiałby z hakować kompa conów – chwyciłam się za głowę. Miko chyba jeszcze nigdy nie postąpiła tak głupio.

-A pomyślałaś, że on naprawdę mógł to zrobić.

-Ale sama powiedziałaś…

-Że nikt tego wcześniej nie zrobił. Co jeśli on jest pierwszy – mina Miko zrzedła.

-Choooolerka.

-Właśnie. Musimy znaleźć tego hakera. Jack go zna, tak? – dziewczynka pokręciła potwierdzająco głową – To mnie do niego zaprowadź.

-Ale ja nie wiem gdzie on mieszka. Spotkałam go na ulicy.

-Trudno. Będziemy więc sprawdzać każde mieszkanie. Dziś jest już za późno – podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Było już praktycznie ciemno – Cony mogą wysłać patrol. Wyruszymy z samego rana.

-Niech ci będzie – westchnęła Miko – Ale jeśli on jednak nie z hakował tego komputera, kupujesz mi colę!

-Ciekawe skąd ci ją wezmę?

-Nie obchodzi mnie to – dziewczyna udała obrażoną, a ja uśmiechnęłam się wrednie.

-Musimy coś zjeść – zmieniłam temat – Zaczekaj. Przyniosę nam chleb.

Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z szafki bochenek pieczywa i zabrałam z niego cztery kromki, po dwie dla każdej. Wróciłam do pokoju i podałam je Miko. Jadłyśmy w ciszy, gdyż rozkoszowałyśmy się posiłkiem. Po skończonym jedzeniu poćwiczyłyśmy jeszcze trochę, a około godziny dwudziestej pierwszej zmorzył nas sen. Zdjęłam z siebie ubrania, a założyłam czarną bluzkę na ramiączkach i fioletowe, dresowe spodenki. Miko ubrała taką samą bluzkę i różowe spodenki. Położyłyśmy się w łóżkach, ale przed zaśnięciem wymieniłyśmy kilka zdań. Czarnowłosa usnęła pierwsza. Ja jednak niedługo po niej. Ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam przed zaśnięciem był ten facet. Jeśli on naprawdę z hakował ten komputer, może by naszą największą nadzieją. Kto wie co Decepticony przed nami ukrywają. Możliwe, że wkrótce się tego dowiemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz