niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział XXIX - Błędy Megatrona nie są błędami Decepticonów


Żadnych kłamstw, żadnego zwodzenia
Człowiek jest tym, co kocha
Wciąż próbuję pojąć,
Że śmierć przychodzi z góry (nie ma czasu)
Odzyskaj co twoje i nie szukaj wymówek
- strat cennego oddechu (nie ma czasu)
Słońce świeci nad wszystkimi, wszystkimi
Kochaj siebie aż do śmierci

Więc musisz wybuchnąć, musisz odpuścić
Nikt cię nie pokocha dopóki sam tego nie zrobisz
Musisz się z tym zmierzyć; musisz brać, co twoje
Tylko gdy zejdziesz za nisko, dowiesz się gdzie jest szczyt.

Och synu ojczyma
Och synu... tak mi przykro
Och synu ojczyma
Och synu... tak mi przykro

Imagine Dragons – I’m So Sorry


Wszystko powoli się zmienia. Ludzie nie boją się opuszczać swoich domów, Ruch Oporu po raz pierwszy od czasów wojny może odłożyć broń, a Autoboty i Decepticony w końcu żyją w pokoju. I pomyśleć, że to ostatnie pewnie nigdy by się nie wydarzyło, gdyby cony nigdy nie zaatakowały Ziemi. Szczęście w nieszczęściu, jak to mówi Wheiljack. Wygraliśmy, ale za ogromną cenę. Silas, Sierra i Vince oraz spory zespół buntowników zginęli, kiedy starali się dotrzeć  na Darkmount. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, była to zasługa Soundwave’a, ale jak już wcześniej wyjaśniłam, nie będzie sądu i nie będzie kary. To, co się stało, nie było winą Decepticonów, a jedynie ich przywódcy, a on dostał za swoje. To nie zmienia jednak faktu, że Silas był chyba jedynym przedstawicielem ludzi, który mógłby razem z nami ustanowić porządek. W końcu rząd każdego państwa upadł, nie ma już ani jednego byłego prezydenta, wojsko zostało zniszczone, a więc tak naprawdę jedyną złożoną organizacją jest właśnie Ruch.

Dziś przybyło do nas kilka buntowników. Chcieli porozmawiać właśnie o naszym rozejmie i o tym, kto przejął obowiązki i stanowisko Silasa. Oczywiście pierwszą osobą w kolejce była Sierra, za nią Vince, ale rzecz jasna oni odpadają. Buntownicy powiedzieli, że był jednak ktoś jeszcze. Osoba ta, nie była żołnierzem, a jedynie sanitariuszem, w dodatku nie opuszczała kwatery głównej, a więc z pewnością żyje. Mamy się z tą tajemniczą osobą dziś spotkać i omówić wszystkie szczegóły rozejmu oraz o tym, jak zamierzamy odnowić naszą planetę.

Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli na spotkanie uda się tylko część z nas, a mianowicie ja i Optimus, jako przywódcy obu frakcji oraz Bumblebee i Soundwave. Reszta zostanie na Darkmount, którą zresztą wcale już tak nie nazywamy. Strażnica nosi od jakiegoś czasu nazwę Tower of Hope (nazwa wymyślona oczywiście prze Miko), ale w skrócie mówimy na nią po prostu Wieża.

Nie chcąc niczego przeciągać postanowiliśmy, że udamy się do siedziby Ruchu od razu. Żadne z nas się co prawda nie przyznawało, ale wszyscy obawialiśmy się tego, jakie stosunki do nas będzie miał nowy przywódca. W końcu, może nam nie ufać, wręcz nienawidzić, i co wtedy? Będzie chciał przekonać pozostałą ludność Ziemi, że tutaj nie należymy, że nie powinno nas tu być, tak Decepticonów, jak i Autobotów. Wygnają nas i niby gdzie się wtedy udamy? Taki obrót zdarzeń jest chyba najgorszy… No, jeszcze mogą nas zabić, ale chyba jednak ich uratowaliśmy, więc za odrobinę wdzięczności bym się nie obraziła.

Przechodząc przez most żadne z nas się nie odzywało. Szliśmy, z głowami podniesionymi wysoko i wpatrywaliśmy się przed siebie, aż z turkusowej obręczy pojawił się zarys budynków. Jak szybko się zorientowaliśmy, buntownicy wrócili do swojej dawnej bazy w Waszyngtonie, do mojego dawnego domu…

Powitanie zostaliśmy bez użycia broni, co już dobrze zwiastuje. Przeszliśmy do głównego hangaru, gdzie ludzie bawili się i świętowali koniec wojny, zwycięstwo. Patrząc tak na nich wyobrażałam sobie siebie, tańczącą razem z Miko, Jackiem i Rafem. Co by było, gdybym nigdy nie udała się do Strażnicy conów w Waszyngtonie, gdyby nie przeprowadzili na mnie biosyntezy? Czy to zwycięstwo byłoby wtedy w ogóle możliwe? Tak, wiem, myślę arogancko, ale chyba tak wygląda prawda. W końcu, gdybyśmy nie wpadli w łapska conów, nigdy nie wezwalibyśmy botów na pomoc. A bez nich to nigdy by się nie udało.

Na samym końcu hangaru, w rogu, stała grupka ludzi, rozmawiali ze sobą o czymś. Czterech mężczyzn i jedna kobieta z tego, co słyszałam, dyskutowali właśnie o nas i o tym, co powinni zrobić.  Czyli jeden z nich to przywódca, a pozostała czwórka jego zastępcy, czy doradcy i szczęście w nieszczęściu, że jeszcze nie zadecydowali o naszym losie.

Buntownik, który nas tu zaprowadził przerwał na chwile grupce, powiedział coś tak cicho, że go nie usłyszałam, po czym wskazał na nas palcem. Mężczyźni porozumiewawczo pokiwali głowami i rozeszli się, a przy nas została jedynie kobieta. Mogłam się jej teraz lepiej przyjrzeć. Nie była zbyt wysoka, za to dosyć szczupła, ale w tych czasach to nic nowego. Jej skóra miała naturalny kolor, oczy natomiast były w kolorze ciemnego niebieskiego, a czarne włosy spięte w kitkę sięgały jej łopatek. Była ubrana w obcisłe, czarne jeansy, motocyklówki, granatową koszulkę i ciemnozieloną kamizelkę, a na jej nadgarstku wisiała szmaciana bransoletka z namalowanym czerwonym krzyżem. To ona była sanitariuszką. To ona właśnie jest nową przywódczynią Ruchu.

 -Witam was – powiedziała z delikatnym uśmiechem – Silas wiele mi o was opowiadał. Może zacznę od tego, jak bardzo jesteśmy wam wdzięczni za uratowanie naszego świata i za pokonanie Megatona – oj, coś czuję, że zaraz pojawi nam się słowo „ale” – Ale jednak musimy coś uzgodnić – czy ja zawsze muszę mieć racje? – Nie zgadzam się, by Decepticony pozostawały bezkarne. Bądź co bądź, ale to one zapoczątkowały tę wojnę.

-Z całym szacunkiem Pani…

-June. Mówcie mi June.

-June… - kontynuowałam – Ale to nie Decepticony rozpoczęły wojnę, a Megatron. Z własnego doświadczenia wiem, że ten mech potrafił namieszać w głowie tak, że naprawdę chciało się mu służyć, nawet oddać za niego życie. Ale Megatron nie żyje i nie widzę powodu, by Decepticony miały płacić za jego zbrodnie. Zwłaszcza, że jako ich nowa liderka mam zamiar użyć naszej technologii w odbudowie Ziemi. I coś mi się wydaje, że bez niej, wiele tu nie zdziałacie – kobieta zmierzyła mnie wzrokiem. Na jej czole widocznych było kilka zmarszczek, przez co wnioskowałam, że zbyt młoda to ona nie jest.

Widząc moją niechęć do June i zapewne vice verso, Optimus postanowił zareagować i zabrać głos.

-Pomyśl, June. Decepticony mają technologię, jaką my straciliśmy podczas wojny. Bez niej odbudowa Ziemi będzie trwała naprawdę długo. Zanim roślinność się odrodzi, zanim z nieba niknie warstwa smogu… Ze sprzętem Decepticonów będziemy w stanie oczyścić planetę ze wszelkich zanieczyszczeń w kilka miesięcy – ciemnowłosa zamyśliła się. Dobrze wiedziałam, że botom ufa dużo bardziej niż mnie i mojej frakcji.

-Zapewne masz rację… - odezwała się w końcu, a ja w duchu się uśmiechnęłam – Ale to nie zmienia faktu, że Decepticony będą musiały być pod obserwacją wojska, kiedy już ono powstanie – zaśmiałam się pod nosem.

-Musisz postawić na swoim, co? – kobieta zmarszczyła brwi i przeklęła pod nosem – Skoro już wszystko  obgadaliśmy, chyba możemy wrócić do Wieży i…

-Chcę iść z wami.

-Co? – zdziwiłam się, podobnie jak Prime – Po co?

-Sama chcę się upewnić, że Decepticony faktycznie się zmieniły i nie zagrażają już ludzkości. Dlatego muszę je poznać osobiście – przewróciłam optykami. Ta kobieta już naprawdę zaczynała działać mi na nerwy.

-W takim razie zapraszam z nami – odezwał się z uśmiechem Optimus, choć dobrze wiedziałam, że nie był do końca zadowolony tym pomysłem.

Bądź co bądź, ale Decepticony pozostaną Decepticonami i nic na to nie poradzimy. Jeżeli June ich sprowokuje w jakikolwiek sposób, puszczą im nerwy, a wtedy do dobrze nie będzie. Dlatego mam nadzieję, że zdołają się opanować. Inaczej możemy sobie pomarzyć o domu na Ziemi.

-Soundwave, otwórz most – poprosiłam i w tej samej sekundzie przed nami pojawił się portal – Proszę uważać przy teleportacji. To nie na żołądek każdego człowieka – nastraszyłam June, ale ona jakoś nie bardzo się tym przejęła.

Prime pokręcił głową z niedowierzaniem. No co ja poradzę, nadal ma tylko szesnaście lat! Jestem chyba najmłodszą liderką w historii Transformerów! Mam prawo sobie czasem pożartować.

Transformowaliśmy się, a June wsiadła do Bumblebbe, po czym od razu ruszyliśmy w głąb mostu. Znaleźliśmy się w Sali Tronowej, gdzie czekali na nas Arcee, Smokescreen i Bulkhead. Po ich spojrzeniach wiedziałam, że i ich nie zadowalała obecność June. W końcu żadne z nas tak naprawdę jej nie znało. Kto wie, czy nie była kolejnym szpiegiem Megatrona? Nie, teraz to już przesadzam. Gdyby faktycznie była szpiegiem, Wave by mnie o tym poinformował. Chyba po prostu moja niechęć do niej bierze górę.

Kobieta wyszła i zaczęła się dokładnie przyglądać otoczeniu. W tym czasie Smoke podszedł do mnie i delikatnie tyrpnął w ramie. Posłał mi spojrzenie wyraźnie mówiące „Kim ona do cholery jest”.

-To nowa przywódczyni buntowników – odpowiedziałam szeptem – Chce się osobiście przekonać, czy Decepticony rzeczywiście już nie zagrażają Ziemi. Gdzie reszta?

-Cliff i Jackie siedzą z dzieciakami na sali treningowej, Knockers, Shockwave i doktorek w laboratorium, a Breakdown chyba u siebie.

-Masz ostrzec Decepticony, że za niedługo będą mieli gościa. I mają się zachowywać pokojowo, żadnych napadów złości. Jeśli June uzna, że cony nadal są złe, nie będziemy mogli tu zostać.

-Już się robi.

Bot po cichu opuścił pomieszczenie. Ja tym czasem podeszłam do June i przykucnęłam, by lepiej ją widzieć.

-Chciałaś zobaczyć się z Decepticonami. Soundwave’a już poznałaś – wskazałam ruchem głowy na mecha – I jak zapewne zauważyłaś, jest grzeczny jak aniołek.

-Cichy nie znaczy grzeczny – chciała mnie przegadać – Wiem dobrze, że Soundwave był prawą ręką Megatona. Skąd mam wiedzieć, że nie będzie się chciał zemścić za śmierć pana – ukradkiem spojrzałam na Wave’a. Poważny, jak zwykle.

-To ja zabiłam Megatrona. Gdyby chciał się zemścić, zrobiłby to już dawno – June udała uśmiech – Miejmy to już za sobą i chodźmy do reszty.

Nie czekając na zgodę kobiety, wzięłam ją na ręce i skierowałam się w stronę windy. Postanowiłam, że pierw udamy się do laboratorium. W końcu Shockwave’a nie jest łatwo zdenerwować.

Weszłyśmy do laboratorium, gdzie cała trójca naukowców dyskutowała o jakichś tam pierwiastkach, czy czymś tam. Chrząknęłam, by zwrócić na siebie uwagę. Optyki całej trójki w momencie skupiły się na mnie.

-To jest June – przestawiłam ciemnowłosą – Nowa przywódczyni Ruchu Oporu. June, to jest Shockwave, główny naukowiec Decepticonów – wskazałam na „cyklopa” – A to Knock Out, były medyk, który przeszedł na stronę Autobotów jeszcze przed śmiercią Megatona.

Odstawiłam kobietę na ziemię, by mogła się przyjrzeć mechom. Ilustrowała ich wzrokiem, mruczała coś pod nosem, aż w końcu się odezwała.

-Knock Out, tak? – bot pokiwał twierdząco głową – Odszedłeś od Decepticonów. Dlaczego?

-Cóż ja… -  powinien powiedzieć„stchórzyłem”, ale jego duma zbyt by na tym ucierpiała – Po prostu uznałem, że źle robiłem i powinienem to odpokutować – June pokiwała porozumiewawczo głową.

-A ty byłeś medykiem – bardziej stwierdziła niż zapytała, patrząc na Shockwave’a – Nie przeszkadza ci fakt, że władzę objęła jakaś małolata – wyraźnie podkreśliła ostatnie słowo, a ja myślałam, że zaraz mi się obwody przepalą. Zaraz to mnie będzie musiał ktoś pilnować.

-Objęcie dowodzenia przez Trinity jest całkowicie logiczne. Była następna w kolejce do władzy.

-Czyli byłaś wysoko postawiona – zwróciła się do mnie – Szybko wspinasz się po szczeblach do kariery – nie daj się podpuścić, nie daj się podpuścić! – Dobrze, chodźmy dalej. Chcę to mieć już z głowy – no to jest nas dwie…

Już miałyśmy opuścić pomieszczenie, kiedy do środka wparował nikt inny jak Breakdown.

-Knock Out ileż można na ciebie czekać?! Znowu cię polerowałeś czy… - urwał widząc mnie i June – Cześć…

-Breakdown, to June, nowa przywódczyni buntowników. June, Breakdown jest moim przyjacielem i pomocnikiem Knock Outa.

-Taki masywny Decepticon jak ty pomocnikiem medyka?

-Słowo „ochroniarz’ lepiej pasuje, nie? – zaśmiałam się pod nosem.

-Istotnie. A dlaczego nie opuściłeś Decepticonów razem z przyjacielem – wskazała na Knockersa.

-Jestem lojalny wobec lidera. I zanim się mnie Pani zapyta, jestem teraz lojany wobec Trinity – ciemnowłosa zmierzyła go wzrokiem – O coś jeszcze chce Pani zapytać? Bo mieliśmy z Knock Outem iść się pościgać.

-Nie. Żadnych więcej pytań. Chcę wrócić do bazy.

-Jak sobie życzysz.

Puściłam do Breakdown’a oczko, po czym opuściłam laboratorium i zaczęłam kierować się powrotem do Sali Tronowej.

-Muszę przyznać, że miałaś rację – odezwała się kobieta – Po śmierci Megatona Decepticony nie są już takie same – uśmiechnęłam się pod nosem.

-Miło to słyszeć. Chyba po raz pierwszy naprawdę się zgadzamy.

-Najwyraźniej. I mam nadzieję, że odbudujemy Ziemię wspólnie. Jako rasy złączone tragedią, którą razem chciały powstrzymać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz